niedziela, 17 lutego 2013
Rozdział 8
Amy w końcu otworzyła drzwi, weszła do przedpokoju i zdjęła buty, następnie weszła na chwilę do swojego pokoju i rzuciła torbę na łóżko. Rose dostrzegła, że jej czynności są dość nerwowe. Nie oczekiwała propozycji wyjścia do kina czy poinformowania o wygranej na loterii. Kiedy blondynka weszła do salonu, brunetka bez słowa poszła za nią i usiadła na kanapie. Amelia stała do niej tyłem, odwrócona w stronę balkonu. Jedną rękę miała na biodrze, a drugą trzymała we włosach. Rozalia wiedziała, że to jej ustawienie do poważnych przemówień
- Wiesz, ja zrozumiałabym... - zaczęła - gdybyś się całowała na imprezie z Harrym. Przecież znam Cię, widzę, że Ci się podoba itd. Nie przeszkadzałoby mi to. Mogłaś mi to chociaż powiedzieć. Ale nie! Po cholerę odpowiedzieć na proste pytanie, bo po co? Co Ty sobie myślisz? Przecież ja jestem Twoją matką i nie będę cię pilnowała.
- No tak, ale...
- Nie ma żadnego "ale", Rosie. Mam teraz głęboko gdzieś to z kim się całujesz. Tak, wiem, że na imprezie nie tylko sobie potańczyłaś i nie wmawiaj mi, że tak nie było. Ja pier... - tutaj rzuciła polskie przekleństwo - Gdyby nie Niall, to Bóg wie do czego by doszło!
- Ej, wcale nie! Miałam wszystoko pod kontrolą! - broniła się Rose.
- Zamknij się po prostu i mnie słuchaj. Przecież wiem, że wcale niczego nie kontrolowałaś, a co więcej- nie chciałaś. To już druga rzecz, zachowujesz się, sorry, ale jak dziwka. Powiesz - nie ma problemu, rób co chcesz! Znasz moje zdanie na ten temat, zawsze szukasz wszędzie tego gościa i nie przeszkadza Ci, że on chce cię wykorzystać. Przynajmniej nigdy nie pokazujesz, że to cię boli... Pomyśl, jak to wygląda na zewnątrz? Ale po co to przede mną ukrywasz? Przecież dobrze wiedziałaś, że prędzej czy później to wyjdzie. Nie, ja nie mam zamiaru się w coś takiego bawić, Rose. - wyszła z salonu i poszła do sypialni trzaskając drzwiami. Szatynka, która ukrywała rozżalenie podczas rozmowy, teraz już zaczęła po prostu płakać. Pobiegła do pokoju i bardzo cicho zamknęła drzwi. Kiedy położyła się na łóżku nie była w stanie nic powiedzieć... Nawet do siebie, tak na rozluźnienie. Po prostu zacisnęła wargi, zamknęła oczy i płakała, po chwili zadzwonił telefon. "Jeszcze mi brakuje jakiś natrętnych idiotów" pomyślała i nawet nie popatrzyła na telefon. Był już wieczór, płakała tak mocno, że w końcu zasnęła.
Następnego dnia obudziła się o godzinie ósmej... Jak na wakacje to bardzo wcześnie, ale poza faktem, że nie lubi długo spać, to poza tym wczoraj poszła spać przed dwudziestą, więc jej sen i tak był długi. Odruchowo wyciągnęła rękę w kierunku telefonu leżącego przy łóżku, żeby sprawdzić godzinę (zegar wiszący centralnie przed nią jej nie wystarczył) i zobaczyła jakieś 5 nieodebranych połączeń od nieznanego numeru. "Męczą ci ludzie" pomyślała i oddzwoniła.
- Hej Rose, co jest? Czemu wczoraj nie odbierałaś? - usłyszała męski głos po drugiej stronie.
- Louis? - zapytała zdziwiona.
- Tak, w samej osobie.
- Dzwoniłeś wczoraj.
- To prawda, nie chciałabyś dzisiaj gdzieś wyjść? - powiedział Lou. Dziewczyna nie była zbytnio chętna do wychodzenia spoza pokoju. Była zmęczona i nadal zmartwiona wczorajszą wymianą zdań z jej najlepszą przyjaciółką, nie czuła się na siłach, aby jeszcze spędzać czas z Lou.
- Czy ja wiem Lou... - zaczęła.
- Coś się stało? - zapytał. Dziewczyna doszła jednak do wniosku, że może i lepiej byłoby, gdyby gdzieś wyskoczyła i oderwała się od tego wszystkiego.
- Możeo powiem Ci później... Gdzie się spotkamy?
- Zaraz u Ciebie będę! Daj mi jakieś 15 minut. - krzyknął uradowany Lou i rozłączył się. "O cholera, prezcież wyglądam jak kosmitka!" pomyślała Rose, chociaż wyglądała bardzo dobrze, z zaspaniem było jej do twarzy. I rzeczywiście - po 15 minutach Lou zadzwonił do drzwi, a szatynka nie była gotowa. Drzwi po 3 minutach dzwonienia otworzyła Amy.
- Hej, Amy. - rzekł uradowany Lou.
- Siema. - powiedziała Amy i ruszyła do pokoju. Na twarzy Louisa malowało się zdziwienie. W przedpokoju Amy minęła się z Rose.
- Ames, słu... - jednak drzwi od pokoju jej przyjaciółki trzasnęły z impetem. Rose posmutniała, jednak, żeby ukryć rozczarowanie, na widok Louisa wymusiła uśmiech.
- Witaj! - powiedziała z udawanym entuzjazmem.
- Wyjdźmy na zewnątrz i powiesz mi co się stało. - powiedział łagodnie. Rose nie protestowała, zeszli na dół i wyszli z budynku, podążając aleją.
Pogoda była piękna. Gałęzie drzew delikatnie kołysały się pod wpływem wiatru; pogoda była idealna- w przeciwieństwie do atmosfery
- No więc...? - zaczął pytaniem. Dziewczyna wahała się czy opowiedzieć mu o kłótni, bała się, że zapyta o powód, a tego chciała uniknąć. Jej relacja z Harrym, była ostatnim tematem, który chciałaby poruszyć rozmawiając z Louis'em.
- Pokłóciłam się z Ames...
- To to wiem. - powiedział i uśmiechnął się, chcąc podnieść dziewczynę na duchu - To coś poważnego?
- Raczej tak... Jak było widać. Nie chce ze mną rozmawiać, unika mnie.
- Powinnaś ją skłonić do rozmowy i wytłumaczyć jej to, o co poszło. - doradził.
- Tylko jak... Ona kompletnie mnie olewa, traktuje mnie jak powietrze! - powiedziała zrozpaczona.
- Chcieć to móc. - powiedział Lou i uśmiechnął się do niej ciepło. Rose pomimo, że nie była w dobrym nastroju też odwzajemniła uśmiech. Chłopak był osobą, do którego pomimo trudnych chwil chciało się jej uśmiechnąć...
- Boję się, że będzie na mnie tak bardzo zła, że będzie to długo trwało. Najgorsze jest to, że ona wcześniej już wcześniej wypominała mi moje zachowanie. Zazwyczaj jak się już o coś pokłóciłyśmy, to właśnie z tego typu powodu. Ale zawsze po godzinie było wszystko okej... Jestem przerażona, że teraz przegięłam. - wyrzuciła z siebie, a z jej oczu popłynęły łzy. Lou popatrzył na nią smutno, a potem ją przytulił. Wiedział, że potrzebuje kogoś obok, a w trudnych chwilach zawsze wspierała ją Ames. Teraz ona jest przeciwko niej i to o nią chodzi. Dziewczyna wtuliła się się mocno w Tomlinsona i płakała, płakała jak nigdy, ale jemu to nie przeszkadzało. Znał ją parę dni, ale czuł do niej coś, czego wcześniej nie czuł do żadnej dziewczyny, na razie starał to się jednak ukrywać. Louis przeczuwał, że dziewczyny pokłóciły się o coś związanego z sytuacją z Harrym, ale o nic nie pytał, bo wiedział, że Rose nie chce rozmawiać o powodzie ich kłótni. Ona to zauważyła - zauważyła, że o nic się nie dopytywał, co bardzo jej zaimponowało, nie był ciekawski i chciał jej po prostu pomóc. W końcu, kiedy Rozalii skończył się zapas łez na najbliższe 10 lat, dziewczyna podniosła głowę i wyszeptała cicho:
- Dziękuję. - uśmiechnęła się lekko. Louis spojrzał na nią. Uważał ją za najpiękniejszą dziewczynę jaką kiedykolwiek spotkał, zachwycał się jej delikatną twarzą, rozchylonymi, pełnymi ustami i pomimo zaczerwienionych od płaczu oczu wydawała mu się być idealna. Do tego była taka bezbronna, nie mógł uwierzyć w to, że tak daje się Hazzie. Chociaż z drugiej strony była jeszcze taka naiwna i z pewnością nie zauważała, że ją wykorzystuje... Zapatrzona w niego, aż za bardzo. To go bolało; obawiał się, że Harry zabierze mu ją sprzed nosa, wykorzysta, zrani, a ona zniknie i więcej nie będzie chciała mieć z nimi do czynienia. Nadal się jednak łudził, że dziewczyna go przejrzy i oleje. Nie chciał jej niczego zabraniać. Wiedział, że i tak niczego by jej nie zmienił a prowadzenie wojny z Harrym nie miało według niego żadnego sensu, bo mogłoby dodatkowo zaszkodzić zespołowi. Przecież Styles, tak czy inaczej jest jego przyjacielem.
- Przecież wiesz, że nie masz za co przepraszać, Rose. Staram się tylko pomóc.
- I udaje Ci się, a dla mnie to ważne. - powiedziała i poszli przed siebie, czasem w ciszy, czasem poważnie rozmawiając, innym razem śmiejąc się aż do bólu brzucha. Wydawało się jej, jakby znała go wiele lat, a nie kilka dni. Był dla niej jak Amy, tylko, że w wersji męskiej, no i mimo to, nieco luźniej oceniała tę znajomość. Nikt nie zastąpiłby jej Ames, nie było człowieka, który byłby dla niej tak ważny, przeżyła z nią zbyt wiele, żeby pozwolić zniszczyć albo uszkodzić ich przyjaźń przez sprzeczkę. Nie mogła tego tak zostawić, jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa.
Amy siedziała sama w ciszy. Nie była w stanie niczego słuchać, muzyka ją drażniła, telewizja była tak bardzo bezwartościowa, że aż szkoda było ją włączać. Położyła się na łóżku, jej blond włosy okoliły jej delikatną twarz. Patrząc się w biały sufit czuła się, jakby ona sama była synonimem bieli - nic się nie działo. Tylko to samo. Od momentu kłótni siedziała w swoim pokoju i wychodziła tylko z największą potrzebą do toalety czy po wodę. W głowie miała pustkę... Chociaż w sumie nie - tak naprawdę kłębiły się tam myśli, każda była sprzeczna z następną. Nie umiała zrozumieć postępowania Rose, ale nie chciała tak skreślić ich relacji. Już tak wiele razy powtarzała jej, żeby zastanowiła się zanim coś zrobi, ale ta usilnie ignorowała jej słowa. Amy jej to wybaczała, jednak nie tym razem. Tym razem postanowiła pokazać jej co tak naprawdę uważa. Nie mogła nadal przechodzić na ugodę, ponieważ to nie miało głębszego sensu. Chciała uchronić przyjaciółkę, przed rzeczywistym zawodem, już nie z jej strony, a ze strony potencjalnego atakującego jej uczucia. Wstała z łóżka, ubrała w pośpiechu tenisówki i tak samo szybko zamknęła drzwi i wybiegła z domu, ponieważ stwierdziła, że najlepszą opcją jest spacer przy Tamizie. Kiedy dotarła przez park do otoczonej zielenią wody przystanęła na moment. Letni wiatr przewiał przez jej włosy unosząc je do góry. Zamknęła oczy i popłynęły z jej łzy.
Rose szła razem z Louisem aleją nad rzeką. Tym razem chłopak opowiadał jej kolejną głupią historię, oboje śmiali się tak, że brakowało im powietrza. Szatynka stwierdziła, że chłopcy z One Direction nie byli jednak snobami, za jakich uważała ich, widząc w mediach. Nagle w oddali ujrzała dobrze znaną sylwetkę, którą zauważył także Lou. Spojrzała na chłopaka, a ten tylko wyrozumiale skinął głową. Dziewczyna pobiegła przed siebie i dotarła do celu.
- Ja rozumiem co miałaś na myśli... - zaczęła - Wiem, że zachowywałam się głupio i to nie miało w ogóle sensu. Naprawdę przepraszam.
- Po prostu nie chcę, żebyś kiedyś została zraniona. - powiedziała Amy. Przyjaciółka spojrzała na nią.
- Przecież wiesz, że to doceniam. Ale może po prostu to do mnie dotrzeć? - zapytała się Rose.
- Najwidoczniej, bo ani razu mnie nie posłuchałaś w tej kwestii... Uwierz mi - ja wiem co mówię.
- A ja wiem, że Ty wiesz... - powiedziała poważnie, ale po chwili spojrzały na siebie i wybuchnęły śmiechem ze względu na tę zadziwiającą składnię. Rose mocno przytuliła przyjaciółkę. - Brakowało mi Ciebie, Ames. Postaram zmienić w sobie tę niefortunną skłonność i przepraszam.
- W porządku. Razem to zwalczymy. - uśmiechnęła się i odwzajemniła uścisk. Z oddali patrzył na nie Lou, a kiedy zobaczył jak się przytulają, tylko spojrzał na nie, lekko się uśmiechnął i odszedł. Tylko na chwilę się odwrócił i spostrzegł, że Rose na niego patrzy. Ta bezgłośnie wymówiła "Dziękuję", a on skinął głową i zniknął za drzewami parku.
***
Jak wam się podoba rozdział? Komentujcie kochani, to daje motywację! <3
W następnym rozdziale przedstawimy duużo nowych postaci, które będą trochę mieszać w całym opowiadaniu, także zapraszamy ;* :)!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Śliczne jak zawsze <3 Czekam na next :*
OdpowiedzUsuń